Agnieszka Milewska
33 lata, Skopje
1
2
3

Biografia

Agnieszka urodziła się w Płońsku koło Ciechanowa w 1979 roku. Po ukończeniu liceum w Ciechanowie w 1998 roku rozpoczęła studia na polonistyce na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie. To własnie tam poznała swojego przyszłego męża, Amerykanina, który przyjechał do Krakowa na studia. W 2005 roku skończyła polonistykę, jej praca magisterska dotyczyła nauki języka polskiego jako języka obcego. Jednak jak sama mówi, nie było jej dane pracować w zawodzie. W 2006 roku wyjechała z mężem do Stanów Zjednoczonych, skąd po dwóch miesiącach przygotowań ze względu na pracę męża udali się do Mongolii, gdzie mieszkali do 2008 roku. Następnie przeprowadzili się do Indonezji na kolejne pół roku, skąd wrócili na rok do Stanów Zjednoczonych. Jednak już po pól roku pobytu w Ameryce wiedzieli, że chcą znów gdzieś wyjechać: „w Stanach też jest inaczej, bo w Stanach jeszcze mieszkałam w Texasie, to jest ogromne miejsce, gdzie nigdzie nie jesteś w stanie dojść na piechotę. Tam do sklepu, który widzisz, musisz jechać samochodem, bo nie ma chodnika i musisz się przedostać przez trzy pasy autostrady, co dla mnie w ogóle było nie do zniesienia. Ja się męczyłam, ja byłam jak w klatce, że muszę na to auto czekać, żeby mnie ktoś zabrał, żeby mnie gdzieś zawiózł. Nie mam prawa jazdy, bo w Krakowie nigdy nie było mi potrzebne prawo jazdy, bo po co?”.
I tak – w 2010 roku – trafili do Macedonii. Po przyjeździe do Macedonii najbardziej zaskoczyło Agnieszkę to, że Macedończycy nie tańczą: „bardzo jestem zaskoczona tym, że tutaj nikt nie tańczy. Uważam, że to jest po prostu błąd. To jest dla mnie szok, największe zaskoczenie, największe rozczarowanie, bo jechałam na Bałkany z myślą: «Boże, ta muzyka, ile tu będzie tańca». I nie ma… Nie wyobrażam sobie tego, że idę do klubu, do godziny czwartej stoję i patrzę się naokoło, jak inni stoją… Zdarzyło mi się dwa tygodnie temu – poszliśmy na tańce…. No naprawdę, gdybyśmy przyprowadzili jakieś słonie, to zrobilibyśmy mniejsze wrażenie. To jest dla mnie największe zaskoczenie”.

Przed migracją

W 1998 roku, po ukończeniu ciechanowskiego liceum, Agnieszka rozpoczęła studia w Krakowie. To właśnie tam poznała swojego przyszłego męża – Jamesa. Ponieważ po ukończeniu studiów jej – wtedy jeszcze chłopak – dostał prace w Stanach Zjednoczonych, wspólnie podjęli decyzję o wyprowadzce do Ameryki na stałe. Los jednak splatał im figla, gdyż niespodziewanie pojawiła się możliwość wyjazdu do… Mongolii: „w momencie, kiedy ja już dałam wypowiedzenie, skończyłam pracę, zwiozłam wszystkie swoje rzeczy z Krakowa do Ciechanowa do rodziców, dostałam telefon od mojego męża, narzeczonego wówczas, że on dostał pracę, ale w Mongolii. I… co ja na to? «no dobrze, damy rade». Więc jadąc do Ameryki wiedziałam, że będę tam tylko dwa miesiące, bo 1 października musieliśmy się już meldować w Ułan Bator (…). Oświadczył mi się na lotnisku… byłam narzeczoną przez 5 dni. 23 sierpnia wylądowałam w Ameryce, czyli to będzie niedługo rocznica, 28 braliśmy ślub. I właściwie cały wrzesień to było szykowanie się do wyjazdu do Mongolii. Czyli załatwianie, kończenie wszelkich spraw w Ameryce, które mój mąż rozpoczął pod nasze wspólne życie dla nas tam. Samochód, kupno jakichkolwiek ubrań zimowych, które mogliśmy znaleźć w Texasie, czyli właściwie żadnych…” W Mongolii spędzili kolejne dwa lata, które Agnieszka wspomina z niemałym sentymentem – pewnie w dużej mierze ze względu na niedogodności, z jakimi przyszło jej się zmierzyć jako pani domu odpowiedzialnej za wikt i opierunek.
Po wygaśnięciu kontraktu w Mongolii razem z mężem wyjechali na pól roku do Indonezji, a potem wrócili do Stanów Zjednoczonych.

Migracja — motywacja

Gdy Agnieszka wraz z mężem po raz kolejny wrócili do Ameryki, początkowo postanowili osiąść tam na stałe – zapuścić korzenie, mieć dom z białym płotkiem: „Przywieźliśmy wszystkie nasze rzeczy z Indonezji, meble, jakieś tam ratanowe cuda, które tam są popularne. Przywieźliśmy to wszystko do Stanów. No i jechaliśmy z zamiarem kupna domu, osiądnięcia na stałe w jednym miejscu… zapuszczenia korzeni”. Jednak, jak wspomina Agnieszka, już po pól roku okazało się, że takie życie nie jest dla nich: „Byliśmy po prostu… po prostu nam się nudziło. Chyba oboje jesteśmy stworzeni do tego, żeby przez najbliższe x lat dalej podróżować (…) i ta perspektywa oglądania jakiegokolwiek domu też tak się odwlekała, bo mieszkaliśmy u mojej teściowej, która ma bardzo duży dom i z którą ja mam też dobry kontakt, tak więc naprawdę fajnie nam się we trójkę żyło. No i brakowało nam jednak tego… tej przygody. Ja byłam wręcz przytłoczona taką łatwością życia w Stanach. Po tym, że na przykład w Mongolii żeby kupić jajka, musiałam obiec połowę Ułan Bator. I jeśli miałam szczęście znaleźć cztery z ośmiu produktów na liście – to już było fajnie. Tak tam – w Stanach – stoi się przed wyborem dziesięciu tysięcy rodzajów płatków i tak naprawdę nie wiesz, co ze sobą zrobić w tym sklepie. I to nas przerażało. I mojego męża, który jest Amerykaninem”. Po pół roku zaczęli się rozglądać za nowym miejscem, do którego mogliby wyemigrować na jakiś czas: „Na początku tak dosyć optymistycznie myśleliśmy «a może Rzym, może jakaś Portugalia». Po pól roku byliśmy lekko zdesperowani i… nasze loty opadły . I było «no to może Timor Wschodni, może Egipt…» I summa summarum trafiło nam się to Skopje, i stwierdziliśmy, że super”. W efekcie w ciągu dwóch tygodni spakowali cały swój dobytek i w sierpniu 2010 roku wyjechali wraz z mężem do Macedonii.

Agnieszka Milewska

Migracja – adaptacja

Po przyjeździe do Macedonii Agnieszka czuła się trochę jak w Polsce na początku lat dziewięćdziesiątych. Po kilkumiesięcznym pobycie w ich pierwszym mieszkaniu, dosyć niefortunnym , udało im się za pośrednictwem agencji nieruchomości (prowadzonej przez Polkę!) wynająć dom z ogródkiem. Ogródek był dla Agnieszki szczególnie istotny, ponieważ w listopadzie przygarnęli bezpańskiego psa. Ponieważ znaleźli go w Ochrydzie, nazwali go Klemens.
W Macedończykach czasem przeszkadza jej ich, jak mówi, niefrasobliwe, bałkańskie poczucie czasu: „macedońscy znajomi mają jednak tendencję do tego, że podają tę godzinę ogólnie i nie do końca się to sprawdza. Ja mialam taki przyklad ze swoim znajomym, z którym umówiliśmy się na kawę o godzinie, powiedzmy, 13. I wyszłam sobie pół godziny wcześniej, bo chciałam jeszcze zaplacić rachunki za telefon, bo tam jest biuro t-mobile. I napisałam mu sms :«słuchaj, ja jestem tutaj, jest za pietnaście, stoję w kolejce, ale jeżeli przyjdziesz na 13, to albo poczekamy te trzy osoby, albo po prostu wyjdę i sobie siądziemy, pogadamy». On odpowiada: «Ale ja mogę być o 13.30» . Ja na to: «Ale umawialiśmy sie na 13? No ale dobrze, ja mam jeszcze rachunek kablówki do zapłacenia, to powiedzmy, że o tej 13.30, najwyżej wypiję sobie kawę, poczekam na Ciebie». O godzinie 13.20, kiedy ja już miałam wszystko załatwione, on dzwoni «mogę po Ciebie przyjechać o 14.30»”.

Życie codzienne w Macedonii

Dziś Agnieszka zajmuje się przede wszystkim domem, choć jednocześnie stara się rozwijać. W trakcie pobytu w Macedonii ukończyła zaocznie studia podyplomowe w Warszawie, w zakresie stosunków międzynarodowych i dyplomacji.
W Macedonii ma bardzo mieszane towarzystwo – zwłaszcza jeśli chodzi o przynależność narodową. Na ostatniej imprezie zorganizowanej z okazji urodzin męża doliczyła się trzynastu narodowości (na trzydzieści obecnych osób). Jednak wśród jej znajomych są też Macedończycy: „Są, są… może w mniejszym stopniu, bo oni mają tutaj w weekend rodziny. My jesteśmy zupełnie wolni, nie związani wizytą u babci czy tam robieniem ajwaru gdzieś tam na wsi, czy gdy trzeba jechać coś zrobić. My tego nie mamy.” Podkreśla jednak, że bardzo dba też o kontakty z ludźmi w Polsce.
Bardzo podoba jej się w Macedonii. Szczególną sympatią darzy bazar na Starej Czarszji: „Bazar Czarsziji jest najpiękniejszy w całym Skopje, to jest bez porównania. Gdybym miała bliżej, to bym była na tym bazarze codziennie – bo jakość produktów, jakie można kupić na bazarze, w porównaniu jeszcze do cen, to jest rewelacja. Ja uwielbiam bazar w Czarsziji. Zazwyczaj wychodzę stamtąd z jakimś pięciokilogramowym kalafiorem, którego… w ogóle nie wiem, co z nim zrobię! I jemy go przez cztery dni, ale nie da się go nie kupić za 30 denarów. No nie oszukujmy się – uwielbiam to!”.

Tożsamość

Agnieszka wciąż czuje się silnie związana z Polską – bardzo stara się pielęgnować kontakty z przyjaciółmi w Polsce. Jednocześnie jednak jest trochę nomadką, łatwo dostosowującą się do nowych warunków. Jak sama zauważa: „Dom… jest takie powiedzenie – tam jest dom twój, gdzie serce twoje. I tutaj jesteśmy razem, żyjemy, jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy rodziną i to jest nasz dom. Nawet moi rodzice mówią «o, przyjechałabyś do domu». Ale ja jestem w domu”.

Pomóż rozwijać etnografię w internecie.

WESPRZYJ NAS